09 listopada 2018, 19:42
Pamiętam ten dzień, choć minęły już trzy lata...
Był wrzesień, dość ponura pogoda. W środku nocy zorientowałam się, że sączą mi się wody płodowe. Po kilku fałszywych alarmach- nie panikowałam. Postanowiłam, że skoro nie ma akcji skurczonej, poczekam do rana. Wstawałam co jakiś czas, aby się przebrać. Ale w rezultacie wytrzymałam do siódmej rano. Obudziłam Męża, wzięłam prysznic, torbę i wyszeptałam do brzuszka- „dziś się zobaczymy”.
W połowie drogi (najbliższy szpital jest 13km od mojego miasteczka) okazało się, że kolaże mają swój jakiś rajd i niestety, droga jest zamknięta. Byłam zniecierpliwiona. Postanowiłam, że poudaję trochę, że rodzę i na pewno nas puszczą. W trakcie jak strażnik podchodził do naszego auta by zakomunikować, że musimy zawrócić, zaczęłam swój spektakl. Muszę przyznać, że wyszło mi na tyle dobrze, że poczułam prawdziwy, silny skurcz. Spanikowałam! Strażnik z przerażeniem w oczach oznajmił, iż będziemy mieć eskortę pod szpital i mamy jechać jak najszybciej, nie zważając na przepisy i światła- bo drogą i tak poruszają się tylko kolaże. Po dojechaniu na miejsce nie miałam już siły iść. Byłam pewna, że to kwestia kilku minut i nasza księżniczka będzie z nami! Nic bardziej mylnego, czekała mnie masa badań, pytań, a ja traciłam siły z każdą minutą. Do godziny szesnastej czołgałam się z pomocą Męża z pod prysznica, na piłkę- tak w kółko. Około godziny 16:20 położna otworzyła już dla nas salę rodzinną, włączyła muzykę, zostawiła do dyspozycji gaz roweselający- swoją drogą nic gorszego niż ten śmieszny gaz tego dnia mnie nie spotkało. Przychodzili lekarze, proponowali „skakanie” na piłce w celu przyspieszenia akcji porodowej. Była godzina 16:25 i w momencie, jak usiadłam na piłce poczułam, że już o własnych siłach z niej nie zejdę. Musiałam przeć. Czułam się jak po całonocnej imprezie- niby wiedziałam gdzie jestem, ale wszystko mi się mieszało. Ból był okropny! Nie pamiętam, w którym momencie znalazłam się na łóżku. Parłam z całych sił, krzyczałam na całe miasto (jak nie powiat)... Godzina 16:43- Jest!! Moja ukochana, wypragniona, wyczekana... Cały ból odszedł w niepamięć. Nie czułam już strachu, nie miałam obaw. W tamtym momencie wygrałam życie!